Miłość i nienawiść to dwa oblicza tego samego...

sobota, 9 marca 2013

Gra o przyszłość.



          Kaylyn zamrugała, ale już po chwili ponownie przymknęła powieki pod naporem oślepiającego światła. Skrzywiła się i w odruchu zasłoniła twarz dłonią. Zmarszczyła brwi orientując się, że skóra, którą dotyka wargami jest czymś umazana. Czymś metalicznym, lepkim, ciepłym. Dziewczyna wzięła ostrożnie głęboki, powolny wdech, a kiedy zapach dotarł do jej mózgu i został rozpoznany Shihanasu zamarła wstrzymując oddech, żeby następnie gwałtownie otworzyć oczy i odsunąć rękę od twarzy. 
          Zamrugała ponownie, żeby przyzwyczaić się do światła, a kiedy wreszcie jej się to udało mogła z całą pewnością stwierdzić, że jej ręka umazana jest ciemną, gęstą krwią. Co więcej, szkarłatna plama nie ograniczała się tylko do jej dłoni i przedramienia, ale ciągnęła się aż po same ramię. Przerażona Kaylyn zerwała się do siadu i rozejrzała szybko po okolicy. 
          Niebo, które wcześniej zdawało się być nieokreślanego koloru, przybrało barwę krwistego, jasnego szkarłatu. Słońce, które jeszcze przed chwilą ją oślepiało połyskiwało bielą. Ziemia, na której siedziała, była kompletnie czarna, jałowa, bez żadnego śladu jakiegokolwiek życia. W którą stronę by nie spojrzała, na horyzoncie rozciągały się czarne wzgórza i czerwone niebo. Jedynym odznaczającym się obiektem był wielki krzyż przed nią, jakieś trzydzieści metrów na wprost. Na czarnych belkach siedziały równie czarne ptaki, które zawały się wpatrywać prosto w nią. Na krzyżu ktoś wisiał.
          Kaylyn przełknęła ślinę i spojrzała na siebie. Okazało się, że cała jest umazana krwią, a jej ubrania są podarte i brudne. W prawej dłoni ściskała znajomą, przekreśloną opaskę Konohy, która na pewno nie należała do niej. Dziewczyna poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy, a gardło zaczyna  niebezpiecznie drapać. Pociągnęła nosem i zamrugała żeby pozbyć się nieznośnej wilgoci, ale to wcale nie pomogło. Wręcz przeciwnie, łzy już przysłoniły jej widoczność, a gula w przełyku stała się jeszcze większa. Shihanasu już wiedziała co to za miejsce. Była na sto procent pewna gdzie się znajduje i przerażający był fakt, że znała tą szkarłatną krainę doskonale. O wiele lepiej, niż by tego pragnęła. 
          W przypływie frustracji Kaylyn podkuliła kolana i objęła je ramionami osłaniając klatkę piersiową. Pozwoliła żeby strąki włosów opadły na jej twarz, a potem dała upust skrywanym emocjom i zaczęła płakać. Była przerażona, czuła, jak powoli się poddaje, jak ogarnia ją panika i zaczęła chichotać drżąc na całym ciele. Ukryła twarz między kolanami żeby stłumić nerwową reakcję, ale chichot przerodził się w śmiech, o wiele głośniejszy i niemiły dla jej uszu. Nie potrafiła się powstrzymać, miała wrażenie, że ktoś sobie z niej kpi. Uniosła głowę i załzawiony wzrok wbiła w postać wiszącą na krzyżu. Nie musiała podchodzić, żeby wiedzieć kto to. Zbyt długo przesiedziała tutaj przed sześcioma laty, żeby nie wiedzieć. Śmiech przerodził się w prawdziwy szloch. Dziewczyna boleśnie wbiła palce w swoje ramiona i wzięła głęboki wdech. 
           - Czego ode mnie chcesz!? - wrzasnęła tak głośno, jak tylko mogła i w odruchu złapała się za głowę. - Czego ty ode mnie chcesz do cholery! - powtórzyła czując bolesne drapanie w gardle. Szarpnęła za swoje włosy, a potem usiadła na palcach i oparła dłonie na ziemi wbijając w nią połamane paznokcie i ryjąc w niej małe koryta. Pociągnęła nosem i potrząsnęła głową żeby odgonić kolejną falę łez frustracji. Napięła mięśnie i opierając jedną rękę na kolanie zaczęła się chwiejnie podnosić. Nie mogła unormować ani swojego oddechu ani bicia serca, które niemal wyrywało się jej z piersi. Doskonale wiedziała dlaczego. Szykowała się właśnie na spotkanie z przeszłością, z koszmarami, które kiedyś nie dawały jej spać po nocach, ze swoimi lękami, chociaż nie rozumiała dlaczego znów to wszystko widzi, przecież wszystko zniknęło sześć lat temu...
          Kaylyn zamknęła powieki stając wreszcie na nogach w lekkim rozkroku, na ugiętych kolanach, żeby łatwiej było jej utrzymać równowagę. Nagły, niespodziewany podmuch suchego wiatru odgarnął jej włosy do tyłu. Był ciepły i zwodniczo przyjemny, taki znajomy... Dziewczyna zaszlochała znów, nie mogąc tego znieść, a przecież to dopiero był początek, jeszcze nic się nie działo. Złapała się za ramię, zacisnęła palce i wreszcie odważyła się ponownie spojrzeć na krzyż. 
          Krucyfiks nagle, gwałtownie przybliżył się o jakieś dwadzieścia metrów. Postać wisząca na nim miała długie, czarne rozpuszczone włosy, które powiewały delikatnie na nieistniejącym wietrze. Mężczyzna, bo właśnie nim owa postać była, miał na sobie podarty, właściwie cały w strzępach, czarny płaszcz w czerwone chmurki z białą obwódką odsłaniający poranioną pierś z ciemną dziurą w miejscu, gdzie powinno znajdować się serce. Nie ruszał się, nie oddychał i rozsiewał wokół siebie mroczną aurę. Po jego twarzy spływały krwawe łzy.
          Shihanasu wstrzymała oddech walcząc z chęcią zerwania się do ucieczki. Zresztą, i tak nie dałaby rady, nogi niemal wrosły jej w ziemię. Mogła jedynie stać i patrzeć czując jak jej serce zaciska się boleśnie, jak kolejne straszne myśli napływają do jej głowy. W końcu jednak wzięła kolejny, głęboki wdech między spazmami płaczu i wrzasnęła.
          - Czego ode mnie chcesz!? 
          Kruki siedzące jak dotąd na krzyżu zerwały się do lotu głośno kracząc. Wszystkie, oprócz jednego, który nie ruszył się z drewnianego krucyfiksa, ruszyły w jej kierunku gubiąc po drodze masę czarnych, smolistych piór. Shihanasu skuliła się i w odruchu uniosła ramiona chroniąc pochyloną głowę przed szponami ptaków. Szlochała dalej nawet nie zwracając uwagi na to, że krwawi coraz bardziej. W końcu jednak ptaki odleciały zostawiając po sobie tylko pióra. Po prostu zniknęły. Nie trwało to nawet dwóch sekund. 
          Kaylyn - na pozór bezpieczna - spojrzała na krzyż i zamarła. 
          Postać, która powinna na nim wisieć - zniknęła. Jedynie jeden kruk siedział samotnie na belce i gapił się na nią czerwonymi ślepiami, całkiem inteligentnie. Shihanasu znała go aż za dobrze. Zacisnęła zęby i łzy na chwilę przestały płynąć z jej oczu. Poczuła kolejny powiew ciepłego wiatru i wstrzymała oddech przerażona. Ktoś za nią stał, czuła to bardzo wyraźnie. Jej ramiona zaczęły drżeć, kiedy czyjś ciepły oddech omiótł jej kark. Szeroko otwartymi oczami obserwowała czarną, niby niegroźną bestyjkę, ale ona nie dawała jej żadnych wskazówek. 
           Kaylyn znów poczuła nadchodzący szloch, który wyrwał się z jej gardła już po kolejnej nanosekundzie. Opuściła bezwładnie ręce i zanosząc się płaczem zaczęła się obracać. Była przerażona, każda jej komórka drgała i błagała żeby rzuciła się do ucieczki. Ale ona wiedziała, doskonale wiedziała, że to nie miało sensu. Bo przecież w świecie, w którym się obecnie znajdowała, nie mogła uciec... Nie przed śmiercią.
          Kiedy tylko Shihanasu się obróciła cała frustracja, przerażenie i wściekłość skumulowały się w jedno i z całą siłą zacisnęły się na jej sercu zatruwając je niczym jad, którego nie mogła zatrzymać. Furia, czysta i niczym nie zmącona. 
          Dziewczyna poczuła się przez moment niebywale pewna, niebywale bezpieczna. To było irracjonalne, wiedziała o tym. Jednak uczucie, które nią teraz kierowało składało się z innych, które wreszcie musiały znaleźć ujście. Nie potrafiła tego zatrzymać, to było jak oczyszczenie. Przez te kilka sekund czuła, że może wszystko.
          Stał przed nią Itachi Uchiha. Tak jak na krzyżu, głowę miał opuszczoną, więc Kaylyn nie mogła zobaczyć jego twarzy. Jej uwagę jednak przykuła dziura w jego piersi, wielka, ziejąca pustką. Przełknęła ślinę. W środku nie było serca, tak jej się przynajmniej zdawało. Dziewczyna uniosła wzrok i drgnęła gwałtownie, (chociaż postronny obserwator wcale by tego nie zauważył, gdyż dziewczyna drżała na całym ciele nawet nie zdając sobie z tego sprawy), orientując się, że głowa Itachiego jest uniesiona. Spod przymkniętych powiek nadal sączyły się powoli kolejne strumyki krwawych łez. W końcu jednak jego powieki zadrgały i uniosły się ukazując zdradliwy szkarłat Sharingan'a. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, ale Shihanasu miała wrażenie, że całe godziny. 
          Stojący przed nią Uchiha poruszył się, ale ona nie zwróciła na to uwagi. Liczyły się jego oczy, te, o których będzie pamiętać do końca życia, o których nie zapomni nawet po śmierci. 
          - Chcę ciebie - wyszeptał niemal bezgłośnie, a potem zrobił coś, czego przecież mogła się spodziewać, ale jednocześnie było to tak szokujące, że przerażona Kaylyn otworzyła szeroko oczy i dopiero po chwili spojrzała w dół, na jego wyciągniętą rękę, a potem na kunai sterczący z jej własnej piersi, w miejscu, gdzie właśnie - ponownie - konało jej serce.
          Dziewczyna zachłysnęła się powietrzem, kiedy jej organizm desperacko próbował wykrzesać ostatnie uderzenia z ledwo bijącego organu. To było takie... znajome. Furia ponownie owładnęła jej ciało. Shihanasu wykorzystała resztki powietrza pozostałe w jej nieruchomych płucach i lewą ręką sięgnęła do przodu wrzeszcząc jak opętana. Włożyła swoją dłoń do dziury w klatce piersiowej swojego koszmaru i zacisnęła palce na czymś małym, oślizgłym, lepkim i - o dziwo - drgającym. 
        To tylko wzmocniło targające nią uczucia, zdała sobie sprawę, że właśnie trzyma w dłoni ledwo bijące, słabe serce. Automatycznie, ostatkami sił wbiła w nie paznokcie pozwalając, by ciepła krew trysnęła i spłynęła na dłoń. Dziewczyna szarpnęła mocno, a potem osunęła się z łoskotem na ziemię. Oczy Uchihy otworzyły się gwałtownie i to był jedyny moment, kiedy szklana maska obojętności pękła  i rozbiła się ukazując szok. Nawet kruk, który właśnie przysiadł na jego ramieniu zdawał się być przerażony, wpatrując się w jej konające ciało. To wszystko nawet nie bolało...
          Kaylyn jednak nie była w stanie już nic zrobić. W jednej dłoni ściskała mizerne serce swojego koszmaru i oddawała się słodkiej furii, a w drugiej przekreśloną opaskę Konohy. Jej wrzask nagle ustał, a oczy złagodniały. Gapiła się w czerwone niebo z nieodpartym wrażeniem, że jest sędzią, że w jej dłoniach waży się coś istotnego, a ona nie jest w stanie wykonać swojego z góry narzuconego celu. Nie miała już jednak siły dłużej walczyć z ciemnością. Poza tym... Martwi przecież podobno nie walczą. 



          Przerażenie. To było pierwsze uczucie, które dopadło ją zaraz po przebudzeniu. Otworzyła gwałtownie oczy żeby przekonać się, czy naprawdę jest w stanie to zrobić, czy na pewno żyje. Zamrugała.
          Potem przyszła dezorientacja. Nie wiedziała gdzie jest, dookoła roznosił się nieco sterylny zapach. Odkryła, że leży na czymś miękkim i czymś równie wygodnym jest otulona pod samą szyję. Było jej nieznośnie gorąco. Przed sobą miała sufit. Zwykły, biały bez żadnych charakterystycznych elementów. Leżała przez chwilę nie bardzo wiedząc co zrobić. Spróbowała się poruszyć. Uniosła niepewnie dłoń, złapała za przykrywający ją materiał i pociągnęła w dół uwalniając gardło i klatkę piersiową od wysokiej temperatury. Odczekała kilka sekund i wzięła nieco głębszy wdech, co okazało się być błędem. Jej ciało w okolicach nieco poniżej klatki piersiowej przeszył ostry ból. Zamknęła oczy, zacisnęła zęby i pięści, automatycznie chcąc podnieść się do siadu. To niestety tylko spotęgowało ból, więc warknęła cicho i sapnęła trwając w takiej pozycji, na wzór niby kołyski.
          Ciche, szybkie kroki tuż przy łóżku zmusiły ją do uchylenia powiek.
          - Spokojnie, powoli, połóż się. - Znajomy głos wywołał natłok wspomnień. Przed jej oczami przeleciały wspomnienia z Akatsuki. Kaylyn znała mężczyznę, który właśnie się nad nią pochylał. Czerwone włosy i oczy w odcieniu brudnego burgundu były znajome.
          Sasori...
          - Połóż się, no już, powoli - powtórzył, tym razem nieco niecierpliwie i położył jej dłonie na ramionach przyciskając delikatnie do materaca. Dziewczyna posłusznie pozwoliła się położyć. Wstrzymywała oddech, żebra i tak wystarczająco ją już bolały żeby miała terroryzować je kolejnymi impulsami niemożliwymi do zniesienia na spokojnie.
          - Dobrze, a teraz oddychaj, powoli, płytko, jeśli nie możesz inaczej - mruknął odgarniając jej włosy z czoła i przykładając do niego ciepłą, dziwnie twardą dłoń. Przestraszona Shihanasu gapiła się na niego wielkimi oczami dostatecznie chyba dając mu do zrozumienia, że ma na ten temat wątpliwości. Sasori pokręcił głową i zabrał swoją dłoń z jej głowy. - Musisz oddychać, im dłużej wstrzymujesz oddech, tym głębszy będziesz musiała wziąć wdech i tym bardziej będzie bolało - oznajmił. Mówił serio, wiedziała o tym. Zebrała się więc w sobie i przełknęła ślinę powoli rozluźniała napięte dotąd mięśnie. W międzyczasie wzięła powolutku pierwszy wdech. Zabolało, ale nie tak, żeby nie dało się tego wytrzymać. Wypuściła powietrze w tym samym tempie i wzięła kolejny wdech.
          - Dobrze, bardzo dobrze - pochwalił Sasori i zerknął nerwowo w bok zaraz jednak wracając do niej spojrzeniem. Ten gest wystarczył żeby wzbudzić w niej zainteresowanie i ciekawość. Shihanasu podniosła powoli głowę żeby spojrzeć w stronę drzwi, mrużąc przy tym oczy niczym jaszczurka. Zaraz jednak ponownie otworzyła je szeroko, a jej oddech przyśpieszył gwałtownie. We framudze drzwi stał Uchiha. Opierał się o nią niedbale jednym ramieniem i ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej dłońmi gapił się na nią, niby obojętnie.
          Pomimo bólu i nieprzyjemnego kłucia, Kaylyn podniosła się do do siadu, opuściła bose stopy na zimną posadzkę i wstała. Wypuściła powoli wstrzymywane powietrze  i skrzywiła się automatycznie. Sasori miał rację, bolało. Do tego kręciło jej się w głowie i zbierało na wymioty. Zupełnie jakby leżała sporo czasu. Zakodowała sobie w myślach żeby o to zapytać. 
          - Nie... - Akasuna w tym samym czasie zrobił szybki krok w jej kierunku pewnie z zamiarem posadzenia jej z powrotem na łóżku, jednak zanim zdążył dodać coś jeszcze dziewczyna przerwała mu unosząc jedną dłoń do góry, tuż przed jego twarzą. Umilkł z dziwnym grymasem na zaciśniętych ustach. Kaylyn za to stała teraz nadal wpatrując się w Itachi'ego z nieukrywaną wrogością i podejrzliwością. Wydawał się być skupiony i analizować jej zachowanie, więc dziewczyna szybko ukryła emocje pod maską obojętności, bliźniaczą do tej na jego własnej twarzy, co tym razem wyjątkowo jej się udało.
           O nie. Tym razem nie pójdzie ci tak łatwo, ty zdradziecki, bezduszny...
           Zanim Shihanasu zdążyła dokończyć swoją myśl, drzwi do pokoju gwałtownie się otworzyły. Uchiha zachwiał się tracąc podporę za plecami, ale szybko odzyskał równowagę i odsunął się mrugając żeby ukryć dezorientację. Przez ułamek sekundy Kaylyn poczuła satysfakcję i wdzięczność dla osoby, która wtargnęła do środka, ale tylko przez ułamek sekundy...
          - Dobudziliście już tą małą gówniarę? Mam serdecznie dość tych wrzasków, a... - mężczyzna urwał w pół zdania patrząc zaskoczony na Shihanasu. Dziewczyna zacisnęła automatycznie pięści, mimo, że okazało się to nawet nieco bolesne. Uniosła wysoko brew i niepewnie zrobiła krok do przodu przyglądając się gościowi. Był dosyć wysoki, w każdym razie na pewno wyższy od niej, miał blond włosy po części upięte na czubku głowy w kitkę i niebieskie oczy, w czym jedno przysłonięte długa grzywką. Gdyby Kaylyn spotkała go w jakimś ciemnym zaułku, w środku nocy, bez problemu pomyliłaby go z kobietą.
          - Deidara, idioto, jak widzisz, nasz gość jest już przytomny, więc mógłbyś się z łaski swojej zachowywać przyzwoicie, chociaż raz, w swoim bezsensownym życiu - syknął cicho Sasori i stanął przed Kaylyn dokładnie w momencie, kiedy dziewczyna chciała zrobić kolejny krok w przód. Shihanasu zerknęła na Akasunę z wyrzutem, czego nie mógł zobaczyć, a potem ponownie nieco się cofnęła. Zorientowała się też, że żebra już tak nie bolą, chociaż kłucie nie zniknęło. W każdym razie z każdym kolejnym oddechem jej organizm się przyzwyczajał.
          Dopiero po kilku sekundach Kaylyn zdała sobie sprawę, że faktycznie słyszy jakieś wrzaski. Zmarszczyła brwi i skrzywiła się nasłuchując. Zamrugała gwałtownie orientując się, że przecież ten sam krzyk usłyszała zanim straciła przytomność. To musiał być Lider.
          - Ale Sasori no Danna... - mruknął skruszony Deidara i w odruchu cofnął się na korytarz. Blondyn zerknął na Itachiego, a potem na Kaylyn i przełknął ślinę. Dziewczyna gapiła się na niego przekrzywiając głowę na bok niczym zaciekawiony, ale ostrożny ptak. Była zła, to prawda, ale w tym momencie bardziej absorbujące były wrzaski Fuumy i to na nich się skupiła starając się zapomnieć o swoim śnie i stojącym teraz przed nią, w prawdziwym życiu, koszmarze.
          - Powiedziałem coś. Więcej nie powtórzę - powiedział już nieco spokojniej Sasori. Zdawał się w ogóle nie poruszać. Jego pewność siebie i skupienie były tak naturalne i widoczne, że Shihanasu spojrzała na niego nieco zdziwiona, nadal skrupulatnie to ukrywając.
           Deidara zdusił w sobie wszelkie protesty i posłusznie wycofał się do tyłu zamykając za sobą cicho drzwi. Krzyki na korytarzu ustały. Wyglądało na to, że pomieszczenie było dźwiękoszczelne. To było całkiem logiczne, był to przecież z całą pewnością pokój jakich wiele w szpitalach. Gdyby każdy mający odpoczywać pacjent słyszał by wrzaski, krzyki i kłótnie nie mógłby spać, o odpoczywaniu wtedy nie byłoby nawet mowy.
          Kaylyn wyciągnęła niepewnie rękę i złapała za rękaw płaszcza Akasuny ciągnąc lekko za materiał.
          - Co się stało po tym jak zemdlałam? - zapytała cicho. Ignorowała nieznośne swędzenie w miejscu na klatce piersiowej, gdzie jeszcze niedawno we śnie tkwił czarny kunai, do tego starała się ukrywać targające nią emocje, co szczerze powiedziawszy nawet jej wychodziło, ale nie potrafiła znieść wzroku Uchihy na sobie. To było jak setki mrówek chodzących po jej ciele i było nad wyraz irytujące, wkurzające i rozpraszające. Shihanasu automatycznie zerknęła na spadkobiercę Sharingan'a. Gapił się na nią tym swoim beznamiętnym wzrokiem i milczał, tak po prostu. Stał tam, znów opierając się o framugę i przyglądał się jej jakby nie wierząc, że jest prawdziwa...
          Dobrze Ci tak, myśl, że oszalałeś, proszę bardzo, przemknęło jej przez myśl. Zacisnęła pięści.
          Akasuna pokręcił przecząco głową zerkając na Kaylyn przez ramię.
          - Najpierw muszę Cię zbadać, potem porozmawiamy - oznajmił głosem nie znoszącym sprzeciwu i podążył za jej wzrokiem marszcząc brwi. Spojrzał na Itachi'ego jakby był w tym momencie intruzem (oczywiście właściwie nim był) i westchnął cicho. - Itachi, wydaje mi się, że czas na ciebie - zasugerował Sasori rozpinając przy okazji swój płaszcz. Shihanasu uśmiechnęła się w duchu z wdzięcznością za to, że dla kogoś jeszcze obecność Uchihy jest przeszkodą. Dziewczyna spojrzała na swojego starego znajomego uśmiechając się z satysfakcją. Chciała, żeby to widział, chciała żeby wreszcie zrozumiał czym dla niej jest.
           Itachi jednak nie ruszył się ani o milimetr. Różnicą było tylko to, że teraz spoglądał na Akasunę zamiast na nią. Kaylyn zamarła niemal czując jak blednie. Wyglądało na to, że Uchiha zamierzał się opierać, a przecież ona nie miała na to siły! Czuła, że jeszcze chwila w jego towarzystwie i jej tamy znów puszczą. Ten sukinsyn przebił jej serce zasranym kunai'em, a teraz stoi sobie kilka kroków przed nią taki uparty, wyniosły i obojętny! To było nie do zniesienia.
          - Wyjdź - syknęła zanim zdążyła się powstrzymać. Po prostu nie potrafiła się opanować. To wszystko było takie przytłaczające i dopóki nie odzyska sił, postanowiła, że nie chce widzieć Uchihy. Furia, która na nowo zaczynała gromadzić się w jej sercu znów zatruwała jej umysł.
          - Mam jej pilnować, wszyscy się zgodzili. - Wypowiedź spadkobiercy Sharingan'a mówiła jej, że najwyraźniej zwołano zebranie, kiedy ona sobie smacznie spała. Jednak nie to było powodem nagłej zmiany jej nastroju na o wiele gorszy. Zacisnęła zęby i wzięła powoli, głęboki wdech przez nos. Itachi ją zignorował! Nawet na nią nie spojrzał, chociaż przecież drgnął niezauważalnie. Shihanasu wolała jednak jakąś kąśliwą uwagę, na przykład o swoim marnym wyglądzie, niż ignorancję. Wszystko! Byle nie ignorancję. A świadomość, że przecież Uchiha był w tym niemal mistrzem tylko pogarszała sprawę.
          - Poradzę sobie - oznajmił spokojnie Sasori i jakby wyczuwając napiętą atmosferę, przesunął się w stronę Kaylyn. Dziewczyna zebrała się w sobie i zacisnęła pięści, chociaż wiedziała, że nie jest w stanie nic zrobić. To jednak nie przeszkadzało jej zupełnie w niczym. I tak była na przegranej pozycji.
           - Nie zmuszaj mnie, żebym musiała się powtórzyć Uchiha - powiedziała w końcu, zanim spadkobierca Sharingan'a zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Ton głosu dziewczyny zaskoczył nawet ją samą. Był opanowany, pewny, ale niewyobrażalnie szorstki, zimny i nasączony okrutną obietnicą, przepełniony jadem, beznamiętny. Jednak spowodował, że Itachi wreszcie ponownie na nią spojrzał, więc była z siebie dumna. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy. Przez chwilę pełną napięcia, niepewności i świetnie ukrywanego strachu. Potem Uchiha obrócił się i wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi.
          To było tak... zaskakujące, że Kaylyn otuliła się ramionami, parsknęła śmiechem i z wrażenia usiadła na łóżku. Nie wierzyła, że da radę. Myślała, że będzie musiała się rzucić na Itachi'ego żeby wreszcie odpuścił, a on tak po prostu posłusznie wyszedł. Kiedy dziewczyna się opanowała zerknęła na Sasori'ego, który stał teraz do niej przodem i wydawał się nieco zdziwiony.
          - Zabijecie mnie? - zapytała cicho splatając swoje brudne dłonie. Akasuna wrócił do swojego spokojnego wyrazu twarzy i pokręcił głową. Podszedł do Shihanasu po drodze wreszcie zdejmując swój płaszcz i przewieszając go o oparcie krzesła stojącego obok łóżka. - Nie, wydaje mi się, że dopóki nie zdobędziemy wszystkich ogoniastych bestii możesz się czuć bezpieczna. Wygląda na to, że cię potrzebujemy, a my nie mamy w zwyczaju likwidować tego, co nam pomaga, chyba, że staje się bezużyteczne - mruknął marszcząc brwi. - Połóż się - polecił wskazując na łóżko skinieniem głowy. Miał na sobie czarne spodnie i tego samego koloru koszulkę z siateczką przy kołnierzyku.
          Dziewczyna posłusznie ułożyła się na, i tak już brudnej, pościeli. Starała się nie wykonywać przy tym żadnych gwałtownych ruchów. Analizowała w myślach słowa Sasori'ego i przyznała sobie kolejny punkt. Było dokładnie tak, jak przewidywała. Żyła, do póki była potrzebna. Proste.
         - Nie mam zamiaru wam pomagać - mruknęła i pozwoliła żeby Akasuna podwinął jej bluzkę do piersi. Mężczyzna delikatnie położył dłonie na jej żebrach i spojrzał na nią unosząc brew. Nie wydawał się być zaskoczony jej odpowiedzą.
          - To właśnie powiedziałaś Liderowi zanim wyleciałaś z jego gabinetu? - zapytał. Kaylyn uśmiechnęła się pod nosem i natychmiast skrzywiła, kiedy palce Sasori'ego boleśnie przycisnęły jedno z żeber. Jęknęła cicho i wypuściła ze świstem powietrze.
          - Coś w tym rodzaju - wymamrotała zaciskając swoje dłonie na pościeli. Akasuna skinął głową i przesunął palce nieco w bok. - Ile spałam? - zapytała zrezygnowana i westchnęła cicho.
          - Dwa dni - odpowiedział. A więc jednak jej wnioski były trafne. - Podleczyłem cię trochę, zaraz, kiedy Uchiha cię tutaj przyniósł, ale nie mogłem zrobić nic więcej bez ruszania cię z miejsca, teraz mogę do końca pomóc twoim żebrom się zrosnąć - oznajmił, a jego dłonie zaczęły się jarzyć na zielono. Kaylyn nie była tym zaskoczona, lecznicza chakra nie była niczym nadzwyczajnym, widywała ją często w Konoha. Nie podejrzewała jedynie, że Sasori jest medick-ninją i to wszystko. Nie wyglądał na takiego, no ale w końcu Tsunade też nie wyglądała na taką, co może zabić jednym uderzeniem pięści, wiemy jednak, że pozory mogą mylić. Dla dziewczyny zaskakująca jednak była inna informacja.
          - Itachi mnie tu przyniósł? - zapytała mrugając z niedowierzaniem. No bo niby po co ktoś, kto wcześniej ją zabił teraz miałby jej pomagać? Nic nie trzymało się kupy. Shihanasu chciała załatwić sprawę jak najszybciej. Miała zamiar dowiedzieć się co takiego stało się sześć lat temu w siedzibie klanu Uchiha, dlaczego Itachi wymordował całą swoją rodzinę, a na koniec jeszcze ją. Miała zamiar zapytać, a potem skopać mu dupę, zgnieść go i zabić z zimną krwią.
           - Tak, zaraz po tym, jak te czarne cienie wyleciały z ciebie i wchłonęły się w Lidera, a ty wylądowałaś pod jego nogami i straciłaś przytomność wziął cię na ręce i zaniósł. Teraz może zaboleć - ostrzegł i nie skłamał. Kaylyn wygięła się lekko zaciskając mocno palce na brudnym materiale i zdusiła w sobie krzyk zanim zdążyła o cokolwiek zapytać. Ból szybko jednak się rozprzestrzenił na całą klatkę piersiową i zniknął, więc dziewczyna opadła na materac ciężko dysząc.
          - Czarne cienie? - wymamrotała szybko odgarniając z twarzy pozlepiane kosmyki włosów. Oddychała szybko spoglądając na Sasori'ego zaskoczonymi, niebieskimi oczyma. Nie przypominała sobie żeby coś takiego miało miejsce. Pamiętała jedynie wrzask Pain'a i ciemność.
           - Tak, kiedy wyleciałaś z gabinetu one po prostu z ciebie wyfrunęły. Dwa czarne cienie, miały rażące ślepia, jeden czerwone, a drugi błękitne - oznajmił badając opuszkami palców bok Shihanasu. - Leciały w kierunku Lidera otwierając paszcze, a potem po prostu w niego wleciały i zniknęły, a on zaczął wrzeszczeć i wić się na podłodze jak opętany - wyjaśnił. - Obróć się na brzuch.
          Kaylyn zastanowiła się przez chwilę, a potem zamrugała obracając się posłusznie.
          Czarne cienie z jarzącymi się ślepiami? Pomyślała w tym samym czasie układając dłonie pod poduszką i przyciskając ją do piersi.
          Tak ci dołożyli, że już nawet nie poznajesz własnych demonów księżniczko? Zakpiła niespodziewanie jej podświadomość. Kaylyn zignorowała jej ton i uśmiechnęła się doznając olśnienia. 
          - Onikigami* - powiedziała głośno zapominając o obecności Akasuny. Mężczyzna zamarł z dłońmi na jej pasie.
          - Onikigami? - powtórzył zdziwiony i jednocześnie zainteresowany, wracając do poprzedniego zajęcia. Przykładał delikatnie dłonie do różnych miejsc, gdzie Shihanasu odczuwała mocniejszy lub lżejszy ból, czy ucisk, który po chwili powoli znikał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 
           Brawo, może jeszcze wykrzyczysz to wszystkim w organizacji? Jej podświadomość prychnęła cicho, a Kaylyn zaczęła doceniać chwile samotności we własnym umyśle. Przecież i tak wszyscy, a przynajmniej większość, widziała te same dwa cienie, co za różnica co im powie. Widzieli.
           - To chowańce, demony, które członkowie mojego klanu otrzymywali po ukończeniu trzynastu lat, i które pozostawały na ich rozkazach aż ich właściciel nie umarł - odpowiedziała niechętnie. Sasori ostatni raz przyłożył dłonie do jej kręgosłupa, a potem się odsunął. Shihanasu przewróciła się na plecy i podniosła do siadu zamierając natychmiast w bezruchu. Przygryzła dolną wargę i wypuściła ze świstem powietrze nosem. Bolało. Całkowicie zapomniała, że nawet po uleczeniu, przy gwałtowniejszych ruchach ból nie ustaje. Przez jakiś czas jeszcze będzie dawał jej o sobie znać. Tym lepiej, może wreszcie zapamięta żeby trzymać język za zębami.
          Kogo ty próbujesz oszukać... Mruknęła jej podświadomość krzyżując ręce na klatce piersiowej. Kaylyn uśmiechnęła się przyznając jej w duchu rację. 
          - Dzięki - rzuciła. Dziewczyna opuściła koszulkę i przeciągnęła się ostrożnie. Skrzywiła się od razu i zmarszczyła nos. O tak, potrzebowała prysznica, i to koniecznie. Czysta, ciepła woda i mydło. O niczym więcej teraz nie marzyła. No, może z wyjątkiem szamponu.
          Sasori sięgnął po swój płaszcz.
          - Co one robią? Te Onikigami? Co robią Liderowi? Dlaczego on wrzeszczy? - zapytał marszcząc brwi. Widać było, że zastanawiał się chwilę, czy faktycznie zadać to pytanie.
          - Nie jestem pewna. Teoretycznie torturują go, jego duszę, umysł i ciało, od wewnątrz. Karmią się jego cierpieniem i strachem - odpowiedziała niepewnie, tym razem uważając na słowa. Pominęła fakt, że uwolniła demony niekontrolowanie. I tak była już na siebie wściekła, reszta nie musiała znać prawdy. 
           Akasuna zdawał się słuchać jej w skupieniu. 
          - Musisz je odwołać - oznajmił spokojnie krzyżując dłonie na torsie. Żadnego: "proszę, odwołaj je" , "powinnaś je odwołać" , nie "czy mogłabyś je odwołać", po prostu "musisz". I dziewczyna wiedziała, że Sasori ma rację. Kaylyn nie miała pewności, czy Fuuma nie oszaleje. Gdyby tak się stało, Akatsuki zostałoby bez przywódcy i stało by się nieokiełznaną bandą morderców, co było o wiele gorsze od kontrolowanej bandy morderców, niestety. Potrzebowali potężnego przywódcy, bez niego nie było mowy o jakimkolwiek posłuszeństwie i dla swojego dobra, lepiej będzie jeśli Shihanasu odwoła demony. Nie była głupia, wolała jednego znęcającego się nad nią typa, niż całą gromadę i każdy inteligentny człowiek byłby tego samego zdania.
          - Więc chodźmy - mruknęła i powoli podniosła się z łóżka. Akasuna wydawał się być zadowolony z jej decyzji. Podszedł do drzwi i otworzył je przed nią. Mimo wewnętrznych sporów i przerażenia Kaylyn musiała być posłuszna. Nie było innego rozwiązania. Jeśli chciała dopiąć swego, musiała się wkupić w ich łaski. To był jej plan i wyglądała na to, że innego nie ma i nie będzie, jeżeli chciała wyjść z kryjówki Brzasku żywa (a chciała).
           Shihanasu wsunęła bose stopy w buty, stojące przy łóżku, a potem wyszła niepewnie na korytarz. Tym razem dziewczyna była wdzięczna Sasori'emu za milczenie. Do ich uszu dochodziły wrzaski Lidera, więc i tak ciężko byłoby rozmawiać. Mężczyzna szedł przodem nawet nie oglądając się za siebie. Bił od niego spokój, pewność siebie i właściwie nic więcej. Był prostolinijny, cichy, a przy tym inteligentny. To by wyjaśniało dlaczego był dla niej uprzejmy. Przypadł dziewczynie do gustu jak tylko mógłby jej do gustu przypaść morderca. Sama była przecież jednym z nich.
           Po chwili marszu, znajomym już Kaylyn, korytarzem, dotarli do gabinetu. Drzwi były otwarte. Z każdym kolejnym krokiem niepokój dziewczyny rósł w siłę, a krzyki Pain'a słabły. Przechodząc przez próg wielkich, rzeźbionych drzwi, dziewczyna obejrzała się nerwowo przez ramię. Macki strachu smagały jej ramiona, ale dzielnie podążała za Akasuną do tajemniczych drzwi w gabinecie. Gdy tylko mężczyzna przystanął, ona zrobiła to samo. W pomieszczeniu zapadła złowróżbna cisza. Shihanasu miała ochotę zerwać się do ucieczki. Porzuciła tą myśl niemal od razu, nie miała przecież dużych szans.
          Sasori sięgnął do klamki i wreszcie otworzył drzwi przepuszczając Kaylyn w progu. Dziewczyna weszła niepewnie do pokoju, który okazał się być sypialnią. Utrzymany był w ciemnych barwach, odcieniach fioletu i szarości. Przeszło jej nawet przez myśl, że pokój pasuje do właściciela, który obecnie leżał przykuty kajdankami do łóżka wijąc się w ciszy i płacząc krwawymi łzami. Obok, na krześle siedział zdziwiony Deidara, który wstał natychmiast widząc Akasunę. Shihanasu jednak nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Podeszła powoli do łóżka czując się nagle dziwnie pewnie. Owszem, nadal się bała, ale miała coś do zrobienia. Przymknęła oczy aktywując Bijuugan, a następnie wzięła głęboki wdech, jedną dłoń złożyła w pieczęć stykając opuszkami kciuk i palec wskazujący, a resztę prostując, a drugą dłoń uniosła przykładając palce do ust żeby w końcu zagwizdć głośno. 
           Ciało Lidera Akatsuki zamarło trwając w dziwnej, wygiętej pozie z dłońmi niczym szpony, a potem powoli opadło bezwładnie na posłanie tylko po to żeby po chwili klatka piersiowa Fuumy uniosła się gwałtownie do góry. Z jego piersi wystrzeliły równie gwałtownie dwa cienie o jarzących się kolorami oczach. Pomknęły w kierunku Kaylyn, okrążyły ją z dwóch stron, a na koniec wniknęły w jej własną klatkę piersiową. To było przyjemne uczucie, jakby do jej wnętrza wróciło coś, czego brakowało od dłuższego czasu. 
          Dziewczyna dezaktywowała Kekkei Genkai  i otworzyła powoli oczy opuszczając jednocześnie dłonie wzdłuż ciała. Jej głowa pulsowała tępym bólem, ale starała się to ignorować. Wbiła swój wzrok w przebudzającego się właśnie, jakby ze snu, Pain'a.
          - Możesz go już rozkuć - mruknęła do Deidary chłodno. Nie widziała powodu, dla którego miałaby być miła w tej sytuacji. Do tego Deidara, nie wiedzieć dokładnie czemu, irytował ją.
           Chłopak zerknął najpierw na Sasori'ego, ale kiedy ten kiwną głową, posłusznie zdjął Fuumie kajdanki z rąk i nóg. Lider Brzasku zamrugał, a potem otworzył wreszcie na dobre oczy i rozejrzał się po swojej sypialni jakby nie do końca rozumiejąc jak się tam znalazł. No bo prawdopodobnie nie wiedział, ale było to kwestią wątpliwą, Onikigami przecież nie odbierały świadomości, nie bez rozkazu.
         Następnie Pain podniósł się ostrożnie do siadu i ponownie omiótł wzrokiem pomieszczenie. Jego spojrzenie zatrzymało się na Shihanasu. Zmrużył niebezpiecznie oczy. Dziewczyna drgnęła i zamarła w oczekiwaniu. Czemu tu się dziwić. Zdaje się, że właśnie ważyły się jej losy.
          Raz, dwa, trzy, zginiesz ty, zanuciła jej podświadomość, ale w odpowiedzi Kaylyn warknęła na nią gwałtownie. To nie był dobry moment na żarty. A może jej podświadomość miała rację? A co jeśli teraz Pain postanowi ją wreszcie zabić? 
           Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści i policzyła w myślach do pięciu. Tylko do tylu zdążyła, bo Lider Akatsuki wreszcie się poruszył. Wyraz jego twarzy zmienił się niespodziewanie w dziwny grymas, aż wreszcie sam Fuuma parsknął głośnym śmiechem. Złapał się za głową wplatając palce w pomarańczowe włosy i śmiał się radośnie. 
           Shihanasu nie wiedziała co to oznacza. Chakra Pain'a wydawała się być spokojna, ale co, jeśli to kolejna cisza przed burzą? Dziewczyna przełknęła ślinę czując jak macki strachu owijając się wokół jej szyi zaciskając się powoli. Uczucie spadania wywołało nudności. Jej dłonie zaczęły drżeć, a głowa pulsowała. 
          - Oszalał? - zapytał Akasuna zatrzymując się obok niej. 
          - Nie wydaje mi się - mruknęła niepewnie w odpowiedzi. To była prawda. Lider Brzasku nie sprawiał wrażenia szalonego, wydawał się być po prostu dumny, zadowolony, niemal szczęśliwy. Nie tego się przecież spodziewała. Wściekłość, furia, ale nie radość. Przecież jeszcze przed chwilą jej własne demony go torturowały! Ona na jego miejscu nie zostawiłaby tak tego! Ale co jeśli to od początku była tylko gra? Test? Ta myśl wdarła się do jej umysłu niespodziewanie i zostawiła po sobie trwały ślad w postaci niepokoju.
          Wreszcie jednak spojrzał na Kaylyn, w jej przestraszone oczy.
          - Nareszcie cię znalazłem - wymamrotał opanowując się. Shihanasu gwałtownie wypuściła powietrze z płuc. Ulga. Upragniona, nagła ulga owładnęła jej ciało. Wszystkie napięte dotąd mięśnie rozluźniły się, a ucisk w głowie zelżał. To już było coś. Strach jednak nie zniknął, teraz towarzyszyła mu niepewność.
          Fuuma przesunął się na krawędź łóżka, opuścił nogi na posadzkę i wstał. Dziewczyna automatycznie chciała się cofnąć, jednak powstrzymała ją ręka Sasori'ego, którą położył w tym samym momencie na jej plecach. Kaylyn posłała mu błagalne spojrzenie, ale wcale się tym nie przejął. Stał dalej, tak samo spokojny i opanowany ja przedtem. Lider Akatsuki był coraz bliżej. Zatrzymał się niespełna krok przed nią. Teraz dziewczyna mogła uważniej przyjrzeć się krwawym śladom na jego policzkach. Sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, że się tak znajdują. I tak też pewnie było. 
           Mężczyzna znów uśmiechał się specyficznie, jak dwa dni wcześniej, tym razem jednak coś się zmieniło, w jego uśmiechu nie było okrucieństwa. Niespodziewanie Pain wyciągnął w jej stronę dłoń.
           - To jest ten moment, w którym możesz jeszcze zmienić zdanie - powiedział spokojnie, a Shihanasu w odpowiedzi otworzyła szeroko oczy. Znów daje jej wybór? Tym razem jednak na dołączenie do Brzasku?
          A czego się spodziewałaś? Że puści cię wolno? Po tym co zrobiłaś? Błagam... Kaylyn uciszyła swoją podświadomość ostrzegawczym spojrzeniem, ale przecież miała rację. Wolność była w tym momencie nierealna. Jej plan wymagał kupienia sobie łask Fuumy, a jak niby miała to zrobić nie pomagając jego organizacji?
          No właśnie... Dziewczyna była zdana na siebie i na swoje umiejętności. Teraz miała sto procent pewności co do tego, że innego wyjścia nie ma. Nie ma i koniec, nie warto było go nawet szukać. Shihanasu chciała zemsty. Chciała odegrać się na Itachi'm, a miała na to szansę jedynie w Akatsuki
          Pain spokojnie czekał na jej decyzję, nie opuszczając swojej ręki. Kaylyn po chwili namysłu też podniosła swoją, która nadal nieco drżała. Spojrzała w szare tęczówki Rinnegan'a i pewnie uścisnęła dłoń Lidera Brzasku podpisując tym samym cyrograf. Fuuma w odwecie uśmiechnął się, a potem odsunął.
           - Dobry wybór - pochwalił i spojrzał na Sasori'ego podejmując jakieś decyzje. W tym samym czasie Shihanasu beształa się w myślach.
           Mam przesrane, pomyślała zrezygnowana. 
          Owszem, ale będziesz żyć, odpowiedziała jej podświadomość. To był jedyny raz kiedy udzieliła jej poparcia. Nawet taka sierota jak ty, potrafi to docenić, zwłaszcza, taka sierota, jak ty, dodała. 
          Zirytowana Kaylyn pokręciła gwałtownie głową. To tyle, jeśli chodziło o wsparcie ze strony jej podświadomości.
          - Sasori, zaprowadź pannę Shihanasu do jej nowego pokoju. Na pewno chciałaby skorzystać z łazienki. Potem przyprowadź ją do mnie. - Głos Pain'a znów pełen był tej władczej nuty. Akasuna skinął głową i podszedł do drzwi.
          Co? To tyle? Żadnych więcej ostrzeżeń, rozkazów? Tak po prostu zakończył sprawę? Przecież właśnie torturowały go jej demony! Dziewczyna westchnęła ciężko. Najwyraźniej tutaj wszystko było o wiele prostsze.
          Shihanasu posłała Fuumie ostatnie spojrzenie i ruszyła za Sasori'm. Akasuna zatrzymał się zaraz za drzwiami w gabinecie.
          - A ty Deidara? Czekasz na specjalne zaproszenie? - zapytał lalkarz i spojrzał na blondyna unosząc brew. 
          - Tak jest Sasori no Danna. - Chłopak, w lekkim szoku, jakby wybudzony z letargu jak oparzony zerwał się z krzesła, na którym usiadł, kiedy Lider Akatsuki podnosił się z łóżka, i pognał w kierunku wyjścia z gabinetu mijając Kaylyn, przy okazji potrącając ją ramieniem. Zirytowana dziewczyna syknęła cicho, ale nie skomentowała tego. Ruszyła za Akasuną korytarzem, aż znaleźli się na mieszkalnym poziomie, który mijała dwa dni temu z Kakazu. Mężczyzna zatrzymał się przed drzwiami z numerem "13" i otworzył je przed nią ze stoickim spokojem. Shihanasu weszła do pomieszczenia rozglądając się wokoło. Biały sufit, jasna podłoga i ciemne meble, ściany w kolorze ciemnej szarości. W ścianie po lewej kolejne, ciemne drzwi. Jedno łóżko, szafa, komoda, biurko i krzesło. Prosty, skromny pokój. 
          Nie jesteś w hotelu, idiotko, przypomniała jej podświadomość i natychmiast umilkła.
           - Tam są drzwi do łazienki - Sasori wskazał na owe tajemnicze, brązowe drzwi, a potem na plecak leżący obok szafy. - Tu są twoje rzeczy, wszystko co miałaś ze sobą. Idź się wykąpać, poczekam tu na ciebie - oznajmił. Dziewczyna skinęła głową i weszła do jasnej łazienki po drodze zabierając swój bagaż. Pomieszczenie było średniej wielkości, w środku był prysznic, toaleta, umywalka i lustro. Znowu nic specjalnego. Kaylyn zamknęła drzwi i odetchnęła z ulgą. Wreszcie miała chwilę tylko dla siebie. Podeszła do lustra i zerknęła na nie niepewnie. To co zobaczyła było... potworne. Shihanasu w reakcji parsknęła śmiechem i pokręciła głową. Na prawdę wyglądała jak jedno, wielkie nieszczęście, gorzej niż przypuszczała. Nie było miejsca na jej skórze, gdzie nie nosiłaby jakiegoś śladu brudu, krwi, czy innego dziadostwa.
           - O matko - mruknęła, odwróciła wzrok od maszkary w lustrze i zaczęła się rozbierać. Na szafce obok prysznica leżały poskładane czarne ręczniki, więc nie musiała się martwić, że nie będzie miała się w co wytrzeć. Kiedy wreszcie z słuchawki prysznicowej wypłynął strumień letniej wody dziewczyna poczuła niewyobrażalną ulgę. Nie minęło kilka sekund, jak Kaylyn osunęła się po kafelkach do brodzika i zaniosła cichym śmiechem. Świadomość, że Uchiha był tak blisko, że mogła go dotknąć, zobaczyć, poczuć jego chakrę, to było takie... łatwe, niemal zbawienne. 
            Dziewczyna pozwoliła żeby, ciepła już, woda opłukała jej twarz. Nie przestawała się uśmiechać. Objęła kolana ramionami i napawała się chwilą spokoju. Przed oczami miała obrazy z koszmaru, przekreśloną opaskę Konohy, mizerne serce wyrwane z piersi Itachi'ego i samego Uchihę. O tak. Shihanasu podjęła już decyzję. Zabije go, zabije Itachi'ego Uchihę i to jak najszybciej...
          Zabiję go... Tak jak on zabił mnie.
          Nie wiedzieć dlaczego w odpowiedzi na te myśli, jej serce przeszył gwałtowny skurcz, a do oczu napłynęły łzy. Dziewczyna pokręciła gwałtownie głową żeby się ich pozbyć. Prawda była taka, że przez te sześć lat, jej nienawiść zmieniła się w coś niemal namacalnego, przeplatała się z jej furią, a Kaylyn nie wiedziała jak ma sobie z tym radzić. Najpierw musiała z nim porozmawiać, musiała porozmawiać z Uchihą, musiała wiedzieć, chciała znać odpowiedź na wszystkie "dlaczego". Sześć lat żyła w niepewności, chociaż to jedno jej się chyba należało. 
           Kiedy wreszcie Shihanasu wyszła spod prysznica po dokładnym wyszorowaniu każdej części ciała i obmyciu ran, była czysta, pachnąca i przede wszystkim o wiele spokojniejsza. Chciała usłyszeć co Fuuma ma jej do powiedzenia, więc szybko się wytarła. Wygląd jej twarzy nadal pozostawiał wiele do życzenia. Woda nie zmyła sińców i oznak zmęczenia, niestety. Dziewczyna szybko wyszperała z plecaka jakieś ubrania i ubrała się ekspresowo. Zerknęła na swoje odbicie w lustrze i skrzywia się. Najbardziej odznaczał się wielki siniec na lewej kości policzkowej, spuchnięte, popękane wargi oraz napuchnięta powieka prawego oka, którego prawie nie było widać. Reszta twarzy była po prostu podrapana i poocierana. I ona wygląda tak od kilku dni?! Poczuła znajomą złość i frustrację.
          Sasori, tak jak obiecywał, czekał w pokoju. Wstał z krzesła, kiedy Kaylyn weszła do sypialni. Skinął jej głową i ruszył w stronę drzwi bez zbędnych słów. No bo niby co miał mówić? Miał wykonać rozkaz. Dziewczyna bez sprzeciwów ruszyła za nim przeczesując przy okazji ciemne włosy. Zamknęła pokój na klucz, który podał jej Akasuna i oboje ruszyli w kierunku gabinetu Lidera. Tym razem Shihanasu była pewna siebie, wiedziała, że to, co Lider Brzasku tym razem chce jej powiedzieć, nie będzie niczym bardziej przerażającym niż jej sen. Nie tym razem...


     
       


Onikigami - chowańcze demony otrzymywane w klanie Shihanasu.